POSZALAŁAM
Sytuacja wygląda tak, że jadę teraz ... jadę do mieściny oddalonej ode mnie jakieś 30 km. Umówiłam się z facetem, którego poznałam na randkach przez internet. Pan Strażak. Nie mam pojęcia, co to będzie. Prawdopodobnie spotkam się z nim tylko na seks.
Jadę w przejebanej śnieżycy i słucham Arctic Monkeys. Dodam, że jest 6 kwietnia. Śnieżyca mało wskazana. Złapała mnie gdzieś w połowie drogi, i nie mam pojęcia, czy jadę prawym, czy lewym pasem. Jazda. Prze jazda. Ale to jest właśnie ta adrenalina, którą lubię, która napędza mnie do działania. Bynajmniej spowodowana śnieżycą.
Dzisiaj miałam totalnie spierdolony dzień. Jestem na zwale. Piątek i sobota - bardzo ostro poszłam w tany, a to już nie to zdrowie, nie te lata do imprezowania. Do tak grubego imprezowania. Dochodze do siebie do teraz, a jest wtorek. Święta przeleżałam w łożku. Brudna i śmierdząca. Bez najmniejszej ochoty zaprowadzenia siebie pod prysznic. Dziwnostan straszny, choć wymyśliłam na to jeszcze lepsze słowo: BEZSENSŻYCIASTAN.
Chciałam coś porobić, pisałam do ludzi, ale każdy jakoś tak nie bardzo. Ciężko było się z kimś umówić albo chociać popisać. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, zwłaszcza że moja mama cały dzień słucha Krzysia Krawczyka, któremu się zmarło w lany poniedziałek. Moja mama jak wypije i słucha głośno muzyki, to nie jestem w stanie przebywać z nią w tym samym domu. Więc napisałam do Pana Strażaka i Pan Strażak zaprosił mnie na wino i masaż przy świecach. To było to samo uczucie, które miałam gdy umawiałam się z Dawidem. Ta adrenalina, ta niewiadoma, co to się wydarzy. Więc jadę. Jestem w trasie. Zobaczymy.
***
Jest takie fajne słowo, którego teraz bardzo namiętnie używają nastolatki. To słowo to cringe. Mogłoby nawet pasować to mojego samopoczucia obecnego.
Samo spotkanie nie było złe. Było wesoło, poszło trochę wina, wylądowaliśmy w łóżku. Wszystko się zgadza. Pan Strażak miły, było dużo tematów do rozmów, generalnie dobra partia. Ale kurwa... nie czułam chemii. Nie było motylków, nie było mrowienia w kroczu. Było spoko ale dziwnie. W końcu wylądowałam w łóżku z 95 kg chłopa na sobie. Ciało rewelacja, penis okazały, pocałunki wzorowe. A seks przypominał walenie przez młot pneumatyczny. Naprawdę. Walenie bez wyczucia, bez gry wstępnej. No kurwa bezsens współczycia. Nawet jak byłam na mocnym narkotycznym zwale, to dobry seks z fajnym facetem było czymś, co Panna Trip lubi najbardziej. Nawet poranny seks z Panem Strażakiem nie uratował sytuacji, a chyba nawet ją pogorszył. I nie mogłam złapać go za włosy. To było dziwne. Lubię jak facet ma gęste włosy. I lubię, jak podnieca mnie samym spojrzeniem.
Zaczynam się martwić, że uprawianie seksu straciło całą swoją magię. W sumie to mogłabym go już nie uprawiać. Albo uprawiać raz na dwa miesiące. Albo jakimś cudem trafić na mężczyznę, które mnie tak rozpali fizycznie i duchowo, że będę rosić się przed nim z byle powodu, jak nastolatka. Kiedyś na takich trafiałam. I wtedy jeszcze umiałam kochać.
Ostatnio twierdzę, że poszukiwanie męskiej energii, która odblokuje moje serce, jest najtrudniejszą misją, jaką sobie wymyśliłam.
Dzień dzisiejszy był jeszcze trudniejszy niż wczorajszy. Wczoraj było coś na wzór depresji, lekkiej nudy i problemu z wysiedzieniem samej ze sobą, dzisiaj jest to zwyczajna, wszechogarniająca kurwica. I wstręt do siebie. I bolące krocze od uderzeń młota pneumatycznego.